02 października 2014

Prolog

Nigdy nie spodziewałam się, że tak szybko pożegnam się z tym światem. Miałam wielkie plany odnośnie swojej przyszłości. Chciałam zostać psychologiem dziecięcym, mieć dom, kochającego męża, dwoje dzieci… A teraz czuję pustkę; wiem, że czas marzeń się skończył. Że ja się kończę. Tutaj chyba nawet dr House1 by nie pomógł.
Siedząc obok strumyka, wpatruję się w swoje odbicie. Płomiennorude, długie, gęste i proste włosy okalają bladą jak kreda twarz, nadając jej wyrazu. Karmelowe tęczówki, oryginalne, nie wyrażają niczego – są puste i nijakie, ale głębokie. Zasłaniam je powiekami i uspokajam oddech.
Po karku przechodzi gorący dreszcz. Skóra na ciele zaczyna mrowić, uszy przedłużają się i zmieniają kształt. Ściągam z siebie czarną, jedwabną pelerynę, pod którą nie mam już nic i siadam na trawie, na kolanach. Paznokcie przedłużają się i staja się grubsze, a palce skracają. Zero bólu.
Otwieram oczy i patrzę na swoje odbicie raz jeszcze.
Płomiennoruda sierść lekko faluje na wietrze, oczy nadal są bez wyrazu, tylko teraz wydaja się bardziej… dzikie. Długie uszy zakończone czarnymi pasemkami drgają co chwila, nasłuchując kogoś, kto byłby na tyle głupi, by wejść do ciemnego lasu, przejść przez niego i dotrzeć na zieloną polanę przy strumyczku, o której nikt – poza mną i Nim – nie wie. Zanurzam delikatnie łapę w wodzie, nie chcąc zniszczyć idealnego lustra powstałego na tafli.
Nagle słyszę kroki. Właściwie krok, stąpnięcie po mchu, który – na nieszczęście przybysza niechcącego zdradzić swojego położenia – posypany jest igłami świerku i liśćmi dębu. Wyczuwam również zapach. Znajomy, pociągający. Ten zapach, który tak bardzo chciałam mieć przy sobie, którym zaciągałam się każdego dnia, którego tak bardzo mi brakowało, gdy jego właściciela nie było przy mnie. Który działa na mnie jak narkotyk na narkomana i którego tym razem muszę się strzec. Muszę się powstrzymać. Nie może zamącić mi w głowie – już dość długo to robił.
Odwracam się i widzę, jak do mnie podchodzi. Cofam się, mocząc tylną łapę w wodzie. Wyciąga do mnie rękę – jest na odległości około czterech metrów. Warczę cicho, spoglądając mu w oczy. Wiem, że niczego z nich nie wyczyta, nie boję się tego. Boję się, że mi przeszkodzi. Że będzie starał się mnie uratować. Nie chcę tego. Taka jest kolej rzeczy – jedni umierają, inni tylko istnieją albo żyją. Śmierć dla niektórych jest spokojna, jest wolnością. Beztroską.
Odejdź.
- Nie zostawię cię.

On nie może nic zrobić.
To moje życie.
- Nasze.
Patrzę mu w oczy.
Nic nie może zrobić.
To moja sprawa.

Szykuję się do skoku.
1 Bohater serialu „Dr House”; lekarz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz